wtorek, 17 lipca 2012

Yay! Wróciłam i opowiem! ;P


Cześć Wam! =]

Powróciłam z Białki Tatrzańskiej 14 lipca o godzinie 17.00, ale na razie jeszcze nie wlazłam na komputera, ponieważ rodzice uciskali mnie i nie chcieli puścić ;D Z tęsknoty.
Otóż mam już mnóstwo czasu aż do piątku.
Na kolonię zabrałam notatnik, gdzie zapisywałam dni i opisywałam co się działo.

Dzień pierwszy, 1.07.2012, niedziela
Wyjeżdżaliśmy z Włocławka o godzinie 9.00. Podróż była bardzo ciężka, długa i nieznośna. Na początku było przyjemnie, ale później było już nie do zniesienia. Pojawił się upał... Słońce masakrycznie nas ogrzało i nie można było wytrzymać. Świeżego powietrza i wiatru by się przydało. Zasłoniliśmy okna zasłoną i kierowca włączył klimatyzację, ale i tak było żarno. Siedzenie też nie było wygodne i ciasno było. Na razie siedziałam sama i było mi dobrze.
Jechaliśmy już ze cztery godziny i dojeżdżamy do Piotrków Trybunalskiego, gdzie wsiedli następni koloniści. Obok mnie usiadła miła Marta. Była otwarta, poznaliśmy się i trochę pogadaliśmy o kolonii. Później już siedzieliśmy po cichu. Gdy wyjeżdżaliśmy z tego miasta, zatrzymaliśmy się u stacji paliwa koło McDonalda. Poleciałam tam do łazienki, nic nie kupiłam. Nie chciałam. Kolejka była gigantyczna, więc musiałam wytrzymać i poczekać na swoją kolej.
Prawie po piętnastu minutach wróciłam do autokaru i wyciągnęłam jogurt Danio, by zjeść. Zaraz przyszła Marta i powiedziała "Smacznego" :) Podziękowałam potakując głową pełną buzią.
Pojechaliśmy dalej. Było strasznie gorąco. Czułam, że wyparuję. Wyciągnęłam MP3 i posłuchałam muzyki. Starałam się nie myśleć o upale.
Minęły następne cztery godziny i dojechaliśmy do Bukowiny Tatrzańskiej o 18.32. Poczułam ulgę. Zbliżaliśmy się do Białki Tatrzańskiej, gdzie mieliśmy się zatrzymać.
Zatrzymaliśmy się w pensjonacie "U Pipisia". Domy i pokoje w górach wyglądają od razu inaczej niż na północy. Wszystko było trójkątne, jak góry, i żeby śnieg spadł z dachu. Pokoje mają sklepienie obniżone w kątach i trójkątne od dachu. Ciekawie to wygląda, ale później staje się trochę denerwujące i trzeba się przyzwyczaić. Wystarczy wyobrazić sobie pobudkę pod obniżonym stropem. Podnosisz się i walniesz się o głowę ^.^.
Mój pokój miał numerek 12a. W sumie to był wielki duży pokój, gdzie znajdowały się pokoje 12a i 12b. Ten pokój 12 dzieliłam się ze czterema moimi koleżankami ze szkoły. Była nawet w porządku łazienka. Nie jest tak źle. Dodam jeszcze, że pokój znajdował się na 3, ostatnim, piętrze. Trzeba było namęczyć się po schodach i zanieść do pokoju prawie 20kg walizki i 5kg plecaka. Po 19.00 zeszliśmy na obiadokolację i zjedliśmy jakąś zupę i drugie danie.
Po kolacji była zbiórka zapoznawcza na dworze. Każdy się przedstawił. Wszyscy zapoznaliśmy się z regulaminem. Wychowawczynie zapowiedziały, że kiedyś może zabiorą telefony na noc. Wszystkich to nie podobało się, ale wiedziałam, że raczej tak jest na koloniach. Na razie nam nie zabrały. Jeszcze dowiedzieliśmy się, że nie mamy klucze do pokoi. Tu już się bałam o moje kochane MP3 i aparat fotograficzny, inne bały się o laptopy, że może ktoś ukraść. Choć wychowawczynie uspokajały, że można do nich zanieść i będą bezpieczne. Wieczorem oglądaliśmy wszyscy razem finał, a skończyliśmy oglądać w pokojach. Byłam zaskoczona, że Hiszpania wygrała, mimo, że byłam za Włochami. Mi się zdaje, że mieli szczęście... Dzięki temu cisza nocna została przedłużona do 23.00, ale pobudki są o 8.00!
Wykąpałam się i uczesałam włosy. Ignorując gadające dziewuchy i siedzące aż do północy schowałam się pod kołdrą i zasnęłam z myślą, że wszystko będzie w porządku i dam sobie radę sama, bez rodziców.


Dzień drugi, 2.07.2012, poniedziałek
To chyba był najgorszy dzień dla wszystkich kolonistów ;P Nie no... ruszać się trzeba!
Pobudka była o 8.00, obudziła nas jedna z wychowawczyń (było ich czterech). Zjadłam lekkie śniadanie, nie chciałam obciążyć brzucha, ponieważ gdzieś mieliśmy już iść. Zrobił się jednak upał, ale założyłam długie spodnie i bluzkę na krótkie rękawy. Okazało się potem, że idziemy na górę Kotelnicę, która ma powyżej 900m n.p.m. Wycieczka na górę podczas koszmarnego upału. Świetnie.
Na początku dałam rady, ale kiedy pokonałam już połowę drogi do szczytu, to już myślałam, że padnę...
Były z kilka przerw, ale tylko pięciominutowe. Chyba wychowawczynie, chciały nas nauczyć, żeby jak najszybciej coś ciężkiego, nieprzyjemnego pokonać.
Została 1/4 drogi do szczytu. Już kompletnie padam z nóg i oddycham ciężko. Potrzebowałam zimnego lodu i świeżego powietrza. Ciśnienie skakało mi od wysiłku i słońca. Nie przyzwyczaiłam się do chodzenia po górach. U mnie zawsze były niziny, płasko i plaża nad morzem. W góry prawie nigdy nie wyjeżdżałam i nie chodziłam pod górkę. Pamiętam gorzką chwilę w szkole podstawowej, gdzie wyjechałam na wielką wycieczkę do Zakopanego. Poszłam na Morskie Oko piechotą pod górkę od początku do końca. To już była tortura.
Kurdę, nie mogę się poddawać i zostać wyśmiana, że zostałam niżej niż na szczycie. Wstałam i stawiałam słabe, ale pewne kroki i udało mi się zdobyć szczyt. Doszłam do wyciągu i padłam koło budynku, w cieniu na ziemię, by odetchnąć i odpocząć! Teraz to już się spaliłam od słońca. Plecy mnie spiekły, ponieważ miałam taką bluzkę, że trochę odsłoniły plecy.
Poszłam do Karczmy Kotelnicy. Napoje niby były droższe, ale kupiłam. Kupiłam dwa napoje prosto z lodówki i zgasiłam pragnienie. Ach, ulżyło mi.
Odpoczywaliśmy pod cieniem godzinę i potem mieliśmy już zejść z góry, by wrócić do pensjonatu na obiad.
Po drodze zebraliśmy rośliny, jakie istniały, aby później zbadać i sprawdzić skąd pochodzą, jakie to są rośliny i czy trujące.
Zejście było przyjemniejsze, ale nie dla nóg. Stopy ześlizgały się w butach i nabijałam se palce u nóg. Ale dobrze, że już nie pod górkę.
Po drodze wstąpiliśmy do fajnego sklepu z lodami i napojami. Lody były tradycyjne i ręcznie zrobione! Śmietankowe, jagodowe, truskawkowe i czekoladowe. Jakie dobre. Kupiłam sobie na razie tylko jedną gałkę truskawkową i dużą butlę wody, ponieważ już mi się skończyła. Usiadłam koło pań i jedna pani zrobiła mi zdjęcie z nimi ^.^
Zjadłam loda i poszliśmy dalej w stronę pensjonatu. Jeszcze tylko pokonać schody do trzeciego piętra. Potem padłam na łóżko i ooodpoczywałam. Zdjęłam przepocone ubrania. Leżeć, tylko leżeć.
Zaraz był obiad. No dobrze, wstałam. W końcu musiałam coś zjeść i przybrać siły. Zeszłam niechętnie na dół do stołówki.
Po obiedzie była cisza poobiednia i wykorzystałam chwilę, by zmyć pot z ciała i odpocząć na łóżeczku =] Między czasie oglądałam TV lub drzemałam. Mieliśmy dwie godziny wolnego czasu.
Później to już nic nie robiliśmy. Wychowawczynie całkowicie nam odpuściły. Przynajmniej wieczorem była dyskoteka, ale ja już wolałam się wykąpać i iść spać. Bo padnięta byłam =]
I tak się ten dzień skończył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz